wtorek, 27 stycznia 2015

G.K. Chesterton - genialny

"...praktyka pokazuje, że oby­watel mający rodzinę może przetrzymać oblę­żenie, nawet ze strony państwa, ponieważ ma kogoś, kto będzie stać przy nim na dobre i na złe - szczególnie na złe." (G.K. Chesterton, „Zabobon rozwodu”, Wyd. Diecezjalne, Sandomierz. 2012)
Rozdział trzeci.
Od dawna próbuje się w dziwnie konsekwent­ny sposób ukryć fakt, że Francja jest chrześ­cijańskim krajem. Niewątpliwie uczestniczyli w tym spisku Francuzi, i niewątpliwie również Francuzi - choć ja sam spotkałem się tu jedynie z Anglikami - na tej samej zasadzie próbowa­li ukryć fakt, że Balzak był chrześcijańskim pi­sarzem. Zacząłem czytać Balzaka na długo po przeczytaniu jego wielbicieli; nigdy nie napo­mknęli oni o tej prawdzie. Dowiedziałem się, że jego książki miały żółtą oprawę i były "całkiem bezczelnie francuskie”, choć mogło nie być dla mnie jasne, dlaczego bycie francuskim miało być bezczelnością u Francuza. Czytałem bardziej prawdziwy opis "realistycznego czarodzie­ja Komedii ludzkiej" i przekonałem się o jego prawdziwości.

Balzak z pewnością jest geniu­szem podobnym do opisywanego przez siebie artysty, który potrafił narysować miotłę w taki sposób, że wiadomo było, że zamieciono nią po­kój po morderstwie. Meble są u Balzaka bardziej ożywione niż postacie w wielu sztukach.
Na to byłem przygotowany, ale nie na pewne ducho­we założenie, które od razu uznałem za zjawisko historyczne. Moralność wielkich pisarzy nie jest moralnością, której uczą, ale moralnością, którą milcząco przyjmują. Książki Balzaka przenika katolicka etyka chrześcijańska, dokładnie tak, jak purytańska etyka chrześcijańska przenika książki Bunyana (1628-1688). Jakie miał poglądy, tego nie wiem, tak jak nie wiem, jakie miał Szekspir. Wiem jednak, że ci obydwaj wielcy twórcy og­romnego świata zbudowali go na tym samym podstawowym planie moralnym, na jakim opie­ra się wszechświat Dantego, co widać, gdy po­równa się ich z innymi i późniejszymi autorami. Będzie to jasne dla każdego, kto zastosuje jako test prawdę, o której wspomniałem, mianowi­cie, że podstawowe są w człowieku nie te rzeczy, które wyjaśnia, ale raczej te, które zapomina wy­jaśnić. Tu i ówdzie jednak Balzak wyjaśnia, i to z owym intelektualnym skupieniem, które jak zauważył wnikliwie pan George Moore (1852-1933), poja­wia się u tego powieściopisarza, gdy staje się teo­retykiem.

 A kilka dni temu znalazłem w którejś z powieści Balzaka pewien fragment, który, bez względu na to, czy dokładnie odpowiada obec­nemu nastrojowi pana George'a Moore'a czy nie, wydaje mi się doskonałym proroctwem do­tyczącym obecnej epoki; mógłby być również mottem tej książki: ..Wraz z utratą jedności ro­dziny społeczeństwo utraciło ową elementarną siłę, którą Monteskiusz zdefiniował i nazwał«honorem». Społeczeństwo wyizolowało swoich członków, aby lepiej nimi rządzić; podzieliło, by osłabić.

Za naszej młodości i w latach poprzedza­jących wojnę, ówczesna krytyka naśladowała Ibsena, przedstawiając rodzinę jako dom lalek, a matkę i żonę jako lalkę. Pan Bernard Shaw zmodyfikował metaforę, mówiąc że wyłącznie zwyczaj trzyma kobietę w domu, jak papugę w klatce, a sztuki i opowieści z tego okresu kre­ślą sugestywnie obraz kobiety przypominającej papugę także pod innymi względami - boga­to odzianej, skrzeczącej przenikliwym głosem i mówiącej raz po raz to, co nauczono ją mówić. Pan Granville-Barker, duchowe dziecko pana Bernarda Shawa, poruszył w swojej inteligent­nej sztuce The Voysey Inheritance temat tyranii, hipokryzji i nudy jako elementów składowych "szczęśliwego angielskiego domu”. Pomijając na chwilę kwestię prawdziwości tej krytyki, trzeba podkreślić, że owa konwencjonalność byłaby jeszcze bardziej typowa dla szczęśliwego fran­cuskiego domu.

To nie dom Anglika, ale dom Francuza jest jego twierdzą. Można by dodać - przynajmniej w tym, co dotyczy zasadnicze­go etycznego poglądu na relacje między płcia­mi - że twierdzą jest również dom Irlandczyka, chociaż od paru stuleci jest on oblężoną twier­dzą. W każdym razie konwencje, o których mó­wiono, że czynią życie domowe nudnym, ogra­niczonym oraz nienaturalnie potulnym i ule­głym, są szczególnie silne wśród Irlandczyków i Francuzów. Nietrudno stąd będzie każdemu przytomnemu i logicznemu myślicielowi wy­wnioskować, że Francuzi są nudni i ograniczeni, a Irlandczycy nienaturalnie potulni i ulegli. Pan Bernard Shaw, będąc Irlandczykiem żyjącym pośród Anglików, może posłużyć jako typowy przykład omawianej różnicy. Niewątpliwie an­gielscy polityczni przyjaciele pana Shawa będą bardziej dzikimi rewolucjonistami od tych, któ­rych znalazłby wśród Irlandczyków. Możemy porównać potulność Fenian z furią Fabian. Ten otępiający monogamiczny ideał może na­wet, w szerszym sensie, określić i odróżnić mdłą służalczość Clare (hrabstwo w Irlandii) od całej tej płomiennej re­wolucji Clapham (dzielnica Londynu). Nie musimy szukać daleko, by zrozumieć, dlaczego rewolucje są nieznane w historii Francji albo dlaczego stale mają miej­sce w bardziej nieokreślonej polityce Anglii. Owa surowość i przyzwoitość z pewnością mu­szą stanowić wyjaśnienie całej tej niezdolności do wszelkich społecznych eksperymentów lub eksplozji, która zawsze charakteryzowała tę sen­ną wioskę, złożoną z bardzo prywatnych do­mów, zwaną Paryżem. Ale to samo jest prawdą nie tylko o paryżanach, ale i o chłopach, a nawet o innych chłopach należących do tego wielkiego przymierza. Badacze serbskich tradycji twier­dzą, że tamtejsza literatura chłopska potępia niewierność małżeńską szczególnym przekleństwem, co być może należycie wyjaśnia, dlacze­go ów naród krytykowany jest za swój potulny pacyfizm.

Mówiąc prościej, widać wyraźnie, iż coś jest nie tak w rozumowaniu, że gospodyni domo­wa to zwykła służąca i pokojówka, a udomo­wiony mężczyzna to typ łagodny jak pierwio­snek lub konserwatywny jak Primrose League. Dokładnie ci, którzy są konserwatywni w spra­wach rodzinnych, są rewolucyjni w sprawach państwowych. Ci, których obwinia się o bigo­terię lub burżuazyjne samozadowolenie z mał­żeńskich konwencji, to tak naprawdę ci sami, których obwinia się za wywrotowość i gwałtow­ność ich politycznych reform. Nie nastręcza też poważnych trudności znalezienie przyczyny. Po prostu w takim społeczeństwie władza, w swoich stosunkach z rodziną, ma do czynienia z czymś niemal tak trwałym i samo odnawiającym się jak ona sama. Może istnieć ciągła polityka rodziny, tak jak ciągła polityka zagraniczna. W krajach rolniczych rodzina walczy, można by niemal powiedzieć, że walczy gospodarstwo rolne. Nie chodzi mi tylko o zamieszki w okresach złych i wyjątkowych, choć nie jest to sprawa bez zna­czenia. Kiedy Irlandki wylewały z okien wrzą­tek podczas irlandzkich eksmisji, postępowały brutalnie, ale rozsądnie. Było to częścią despe­rackiej strategii używania prywatnych narzędzi jako publicznej broni. Była to nie tylko wojna na noże, ale niemal na widelce i łyżki. Być może w owym ponurym sensie Parnell powiedział, że czajnik [„kettle”, też nazwisko irlandzkiego polityka]  znają w Irlandii w każdym domu (z pewnością powinno tak być po jego później­szych sukcesach).

W bardziej ogólnym sensie, pewne jest, że kto zadziera z gospodynią domo­wą, będzie się zwijał jak mucha w ukropie. Nie takie jednak fizyczne zmagania mam na myśli, ale nieustanną, pokojową i oddolną presję tysią­ca rodzin na strukturę władzy. Do tego niezbędna jest pewna atmosfera obrony i odgrodzenia. Nawet feudalizm słusznie przeczuwał, że każda taka sprawa honoru musi być sprawą rodzin­ną. Prawdziwie artystyczny był instynkt przed­stawiający rodowód na tarczy chroniącej ciało. Wolny chłop ma broń, nawet jeśli nie ma her­bu. Nie ma tarczy herbowej, ale ma tarczę. Nie widzę powodu, dla którego w bardziej wolnym i szczęśliwym społeczeństwie niż obecne, a na­wet przeszłe, nie miałaby to być tarcza herbowa. Do rodowodu bowiem stosuje się to samo, co do własności; złe jest nie to, że się go ludziom narzuca, ale że się im go odmawia. Zbyt wiele kapitalizmu nie oznacza zbyt wielu kapitalistów, ale zbyt niewielu; arystokracja zaś grzeszy nie tym, że sadzi drzewa genealogiczne, ale że nie sadzi całego ich lasu.

W każdym razie praktyka pokazuje, że oby­watel mający rodzinę może przetrzymać oblę­żenie, nawet ze strony państwa, ponieważ ma kogoś, kto będzie stać przy nim na dobre i na złe - szczególnie na złe. Otóż ci, którzy twierdzą, że państwo może stać się zdolne do posiadania wszystkiego i do zarządzania wszystkim) mogą stale lekceważyć ten argument. Można jednak powiedzieć, z całym szacunkiem, że świat co­raz bardziej lekceważy ich samych. Gdybyśmy mogli znaleźć doskonałą maszynę i doskonałe­go człowieka, który by ją obsługiwał, byłby to dobry argument za socjalizmem państwowym, ale i równie dobry argument za osobistym de­spotyzmem.

Jednak większość z nas, jak sobie wyobrażam, zgadza się obecnie, że jakaś oddol­na społeczna presja, którą nazywamy wolnością, jest niezbędna dla zdrowia państwa. Nie może ona jednak być wywierana przez jednostki, ale tylko przez grupy i tradycje. Grup takich było i jest wiele, na przykład klasztory i gildie. Ale wśród nich jest tylko jedna, która u wszystkich ludzi wywołuje spontaniczną i powszechną in­spirację do jej założenia, a jest to rodzina.

Planowałem, że ten artykuł będzie ostatnim z serii przedstawiającej w zarysie elementy tej debaty, ale będę musiał dodać krótkie zakończe­nie o tym, jak wszystko to pomija się w praktycz­nych (a raczej niepraktycznych) propozycjach dotyczących rozwodów. W tym miejscu powiem tylko, że są one naznaczone współczesną i cho­robliwą słabością polegającą na tym, że zawsze poświęca się normalność na rzecz nienormalno­ści. Tak naprawdę "tyrania, hipokryzja i nuda”, na które się utyskuje, to nie życie rodzinne, ale rozkład życia rodzinnego. Przypadek tej właśnie skargi w sztuce pana Granville- Barkera jest na to sam w sobie dowodem. Przecież w The Voysey lnheritance chodzi właśnie o to, że nie było żad­nego spadku rodziny Voyseyów. Jedynym ich spadkiem był wysoce haniebny dług. Oczywiście ich rodzinne uczucia wygasły, kiedy rozpadł się cały ich ideał własności i nieposzkalowanej uczciwości; pomiędzy tymi złodziejami niewiele było miłości, jak i niewiele honoru. Należałoby jeszcze udowodnić. że byliby równie znudzeni. gdyby mieli pozytywne, a nie negatywne dzie­dzictwo i zajmowali się rolnictwem zamiast oszustwami. Doświadczenie ludzkości wskazuje bowiem inaczej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz