"...praktyka pokazuje, że
obywatel mający rodzinę może przetrzymać oblężenie, nawet ze strony
państwa, ponieważ ma kogoś, kto będzie stać przy nim na dobre i na złe -
szczególnie na złe." (G.K. Chesterton, „Zabobon rozwodu”, Wyd. Diecezjalne, Sandomierz. 2012)
Rozdział trzeci.
Od dawna próbuje się w dziwnie konsekwentny sposób ukryć fakt, że Francja jest chrześcijańskim krajem. Niewątpliwie uczestniczyli w tym spisku Francuzi, i niewątpliwie również Francuzi - choć ja sam spotkałem się tu jedynie z Anglikami - na tej samej zasadzie próbowali ukryć fakt, że Balzak był chrześcijańskim pisarzem. Zacząłem czytać Balzaka na długo po przeczytaniu jego wielbicieli; nigdy nie napomknęli oni o tej prawdzie. Dowiedziałem się, że jego książki miały żółtą oprawę i były "całkiem bezczelnie francuskie”, choć mogło nie być dla mnie jasne, dlaczego bycie francuskim miało być bezczelnością u Francuza. Czytałem bardziej prawdziwy opis "realistycznego czarodzieja Komedii ludzkiej" i przekonałem się o jego prawdziwości.Balzak z pewnością jest geniuszem podobnym do opisywanego przez siebie artysty, który potrafił narysować miotłę w taki sposób, że wiadomo było, że zamieciono nią pokój po morderstwie. Meble są u Balzaka bardziej ożywione niż postacie w wielu sztukach.
Na to byłem przygotowany, ale nie na pewne duchowe założenie, które od razu uznałem za zjawisko historyczne. Moralność wielkich pisarzy nie jest moralnością, której uczą, ale moralnością, którą milcząco przyjmują. Książki Balzaka przenika katolicka etyka chrześcijańska, dokładnie tak, jak purytańska etyka chrześcijańska przenika książki Bunyana (1628-1688). Jakie miał poglądy, tego nie wiem, tak jak nie wiem, jakie miał Szekspir. Wiem jednak, że ci obydwaj wielcy twórcy ogromnego świata zbudowali go na tym samym podstawowym planie moralnym, na jakim opiera się wszechświat Dantego, co widać, gdy porówna się ich z innymi i późniejszymi autorami. Będzie to jasne dla każdego, kto zastosuje jako test prawdę, o której wspomniałem, mianowicie, że podstawowe są w człowieku nie te rzeczy, które wyjaśnia, ale raczej te, które zapomina wyjaśnić. Tu i ówdzie jednak Balzak wyjaśnia, i to z owym intelektualnym skupieniem, które jak zauważył wnikliwie pan George Moore (1852-1933), pojawia się u tego powieściopisarza, gdy staje się teoretykiem.
A kilka dni temu znalazłem w którejś z powieści Balzaka pewien fragment, który, bez względu na to, czy dokładnie odpowiada obecnemu nastrojowi pana George'a Moore'a czy nie, wydaje mi się doskonałym proroctwem dotyczącym obecnej epoki; mógłby być również mottem tej książki: ..Wraz z utratą jedności rodziny społeczeństwo utraciło ową elementarną siłę, którą Monteskiusz zdefiniował i nazwał«honorem». Społeczeństwo wyizolowało swoich członków, aby lepiej nimi rządzić; podzieliło, by osłabić.
Za naszej młodości i w latach poprzedzających wojnę, ówczesna krytyka naśladowała Ibsena, przedstawiając rodzinę jako dom lalek, a matkę i żonę jako lalkę. Pan Bernard Shaw zmodyfikował metaforę, mówiąc że wyłącznie zwyczaj trzyma kobietę w domu, jak papugę w klatce, a sztuki i opowieści z tego okresu kreślą sugestywnie obraz kobiety przypominającej papugę także pod innymi względami - bogato odzianej, skrzeczącej przenikliwym głosem i mówiącej raz po raz to, co nauczono ją mówić. Pan Granville-Barker, duchowe dziecko pana Bernarda Shawa, poruszył w swojej inteligentnej sztuce The Voysey Inheritance temat tyranii, hipokryzji i nudy jako elementów składowych "szczęśliwego angielskiego domu”. Pomijając na chwilę kwestię prawdziwości tej krytyki, trzeba podkreślić, że owa konwencjonalność byłaby jeszcze bardziej typowa dla szczęśliwego francuskiego domu.
To nie dom Anglika, ale dom Francuza jest jego twierdzą. Można by dodać - przynajmniej w tym, co dotyczy zasadniczego etycznego poglądu na relacje między płciami - że twierdzą jest również dom Irlandczyka, chociaż od paru stuleci jest on oblężoną twierdzą. W każdym razie konwencje, o których mówiono, że czynią życie domowe nudnym, ograniczonym oraz nienaturalnie potulnym i uległym, są szczególnie silne wśród Irlandczyków i Francuzów. Nietrudno stąd będzie każdemu przytomnemu i logicznemu myślicielowi wywnioskować, że Francuzi są nudni i ograniczeni, a Irlandczycy nienaturalnie potulni i ulegli. Pan Bernard Shaw, będąc Irlandczykiem żyjącym pośród Anglików, może posłużyć jako typowy przykład omawianej różnicy. Niewątpliwie angielscy polityczni przyjaciele pana Shawa będą bardziej dzikimi rewolucjonistami od tych, których znalazłby wśród Irlandczyków. Możemy porównać potulność Fenian z furią Fabian. Ten otępiający monogamiczny ideał może nawet, w szerszym sensie, określić i odróżnić mdłą służalczość Clare (hrabstwo w Irlandii) od całej tej płomiennej rewolucji Clapham (dzielnica Londynu). Nie musimy szukać daleko, by zrozumieć, dlaczego rewolucje są nieznane w historii Francji albo dlaczego stale mają miejsce w bardziej nieokreślonej polityce Anglii. Owa surowość i przyzwoitość z pewnością muszą stanowić wyjaśnienie całej tej niezdolności do wszelkich społecznych eksperymentów lub eksplozji, która zawsze charakteryzowała tę senną wioskę, złożoną z bardzo prywatnych domów, zwaną Paryżem. Ale to samo jest prawdą nie tylko o paryżanach, ale i o chłopach, a nawet o innych chłopach należących do tego wielkiego przymierza. Badacze serbskich tradycji twierdzą, że tamtejsza literatura chłopska potępia niewierność małżeńską szczególnym przekleństwem, co być może należycie wyjaśnia, dlaczego ów naród krytykowany jest za swój potulny pacyfizm.
Mówiąc prościej, widać wyraźnie, iż coś jest nie tak w rozumowaniu, że gospodyni domowa to zwykła służąca i pokojówka, a udomowiony mężczyzna to typ łagodny jak pierwiosnek lub konserwatywny jak Primrose League. Dokładnie ci, którzy są konserwatywni w sprawach rodzinnych, są rewolucyjni w sprawach państwowych. Ci, których obwinia się o bigoterię lub burżuazyjne samozadowolenie z małżeńskich konwencji, to tak naprawdę ci sami, których obwinia się za wywrotowość i gwałtowność ich politycznych reform. Nie nastręcza też poważnych trudności znalezienie przyczyny. Po prostu w takim społeczeństwie władza, w swoich stosunkach z rodziną, ma do czynienia z czymś niemal tak trwałym i samo odnawiającym się jak ona sama. Może istnieć ciągła polityka rodziny, tak jak ciągła polityka zagraniczna. W krajach rolniczych rodzina walczy, można by niemal powiedzieć, że walczy gospodarstwo rolne. Nie chodzi mi tylko o zamieszki w okresach złych i wyjątkowych, choć nie jest to sprawa bez znaczenia. Kiedy Irlandki wylewały z okien wrzątek podczas irlandzkich eksmisji, postępowały brutalnie, ale rozsądnie. Było to częścią desperackiej strategii używania prywatnych narzędzi jako publicznej broni. Była to nie tylko wojna na noże, ale niemal na widelce i łyżki. Być może w owym ponurym sensie Parnell powiedział, że czajnik [„kettle”, też nazwisko irlandzkiego polityka] znają w Irlandii w każdym domu (z pewnością powinno tak być po jego późniejszych sukcesach).
W bardziej ogólnym sensie, pewne jest, że kto zadziera z gospodynią domową, będzie się zwijał jak mucha w ukropie. Nie takie jednak fizyczne zmagania mam na myśli, ale nieustanną, pokojową i oddolną presję tysiąca rodzin na strukturę władzy. Do tego niezbędna jest pewna atmosfera obrony i odgrodzenia. Nawet feudalizm słusznie przeczuwał, że każda taka sprawa honoru musi być sprawą rodzinną. Prawdziwie artystyczny był instynkt przedstawiający rodowód na tarczy chroniącej ciało. Wolny chłop ma broń, nawet jeśli nie ma herbu. Nie ma tarczy herbowej, ale ma tarczę. Nie widzę powodu, dla którego w bardziej wolnym i szczęśliwym społeczeństwie niż obecne, a nawet przeszłe, nie miałaby to być tarcza herbowa. Do rodowodu bowiem stosuje się to samo, co do własności; złe jest nie to, że się go ludziom narzuca, ale że się im go odmawia. Zbyt wiele kapitalizmu nie oznacza zbyt wielu kapitalistów, ale zbyt niewielu; arystokracja zaś grzeszy nie tym, że sadzi drzewa genealogiczne, ale że nie sadzi całego ich lasu.
W każdym razie praktyka pokazuje, że obywatel mający rodzinę może przetrzymać oblężenie, nawet ze strony państwa, ponieważ ma kogoś, kto będzie stać przy nim na dobre i na złe - szczególnie na złe. Otóż ci, którzy twierdzą, że państwo może stać się zdolne do posiadania wszystkiego i do zarządzania wszystkim) mogą stale lekceważyć ten argument. Można jednak powiedzieć, z całym szacunkiem, że świat coraz bardziej lekceważy ich samych. Gdybyśmy mogli znaleźć doskonałą maszynę i doskonałego człowieka, który by ją obsługiwał, byłby to dobry argument za socjalizmem państwowym, ale i równie dobry argument za osobistym despotyzmem.
Jednak większość z nas, jak sobie wyobrażam, zgadza się obecnie, że jakaś oddolna społeczna presja, którą nazywamy wolnością, jest niezbędna dla zdrowia państwa. Nie może ona jednak być wywierana przez jednostki, ale tylko przez grupy i tradycje. Grup takich było i jest wiele, na przykład klasztory i gildie. Ale wśród nich jest tylko jedna, która u wszystkich ludzi wywołuje spontaniczną i powszechną inspirację do jej założenia, a jest to rodzina.
Planowałem, że ten artykuł będzie ostatnim z serii przedstawiającej w zarysie elementy tej debaty, ale będę musiał dodać krótkie zakończenie o tym, jak wszystko to pomija się w praktycznych (a raczej niepraktycznych) propozycjach dotyczących rozwodów. W tym miejscu powiem tylko, że są one naznaczone współczesną i chorobliwą słabością polegającą na tym, że zawsze poświęca się normalność na rzecz nienormalności. Tak naprawdę "tyrania, hipokryzja i nuda”, na które się utyskuje, to nie życie rodzinne, ale rozkład życia rodzinnego. Przypadek tej właśnie skargi w sztuce pana Granville- Barkera jest na to sam w sobie dowodem. Przecież w The Voysey lnheritance chodzi właśnie o to, że nie było żadnego spadku rodziny Voyseyów. Jedynym ich spadkiem był wysoce haniebny dług. Oczywiście ich rodzinne uczucia wygasły, kiedy rozpadł się cały ich ideał własności i nieposzkalowanej uczciwości; pomiędzy tymi złodziejami niewiele było miłości, jak i niewiele honoru. Należałoby jeszcze udowodnić. że byliby równie znudzeni. gdyby mieli pozytywne, a nie negatywne dziedzictwo i zajmowali się rolnictwem zamiast oszustwami. Doświadczenie ludzkości wskazuje bowiem inaczej.
A kilka dni temu znalazłem w którejś z powieści Balzaka pewien fragment, który, bez względu na to, czy dokładnie odpowiada obecnemu nastrojowi pana George'a Moore'a czy nie, wydaje mi się doskonałym proroctwem dotyczącym obecnej epoki; mógłby być również mottem tej książki: ..Wraz z utratą jedności rodziny społeczeństwo utraciło ową elementarną siłę, którą Monteskiusz zdefiniował i nazwał«honorem». Społeczeństwo wyizolowało swoich członków, aby lepiej nimi rządzić; podzieliło, by osłabić.
Za naszej młodości i w latach poprzedzających wojnę, ówczesna krytyka naśladowała Ibsena, przedstawiając rodzinę jako dom lalek, a matkę i żonę jako lalkę. Pan Bernard Shaw zmodyfikował metaforę, mówiąc że wyłącznie zwyczaj trzyma kobietę w domu, jak papugę w klatce, a sztuki i opowieści z tego okresu kreślą sugestywnie obraz kobiety przypominającej papugę także pod innymi względami - bogato odzianej, skrzeczącej przenikliwym głosem i mówiącej raz po raz to, co nauczono ją mówić. Pan Granville-Barker, duchowe dziecko pana Bernarda Shawa, poruszył w swojej inteligentnej sztuce The Voysey Inheritance temat tyranii, hipokryzji i nudy jako elementów składowych "szczęśliwego angielskiego domu”. Pomijając na chwilę kwestię prawdziwości tej krytyki, trzeba podkreślić, że owa konwencjonalność byłaby jeszcze bardziej typowa dla szczęśliwego francuskiego domu.
To nie dom Anglika, ale dom Francuza jest jego twierdzą. Można by dodać - przynajmniej w tym, co dotyczy zasadniczego etycznego poglądu na relacje między płciami - że twierdzą jest również dom Irlandczyka, chociaż od paru stuleci jest on oblężoną twierdzą. W każdym razie konwencje, o których mówiono, że czynią życie domowe nudnym, ograniczonym oraz nienaturalnie potulnym i uległym, są szczególnie silne wśród Irlandczyków i Francuzów. Nietrudno stąd będzie każdemu przytomnemu i logicznemu myślicielowi wywnioskować, że Francuzi są nudni i ograniczeni, a Irlandczycy nienaturalnie potulni i ulegli. Pan Bernard Shaw, będąc Irlandczykiem żyjącym pośród Anglików, może posłużyć jako typowy przykład omawianej różnicy. Niewątpliwie angielscy polityczni przyjaciele pana Shawa będą bardziej dzikimi rewolucjonistami od tych, których znalazłby wśród Irlandczyków. Możemy porównać potulność Fenian z furią Fabian. Ten otępiający monogamiczny ideał może nawet, w szerszym sensie, określić i odróżnić mdłą służalczość Clare (hrabstwo w Irlandii) od całej tej płomiennej rewolucji Clapham (dzielnica Londynu). Nie musimy szukać daleko, by zrozumieć, dlaczego rewolucje są nieznane w historii Francji albo dlaczego stale mają miejsce w bardziej nieokreślonej polityce Anglii. Owa surowość i przyzwoitość z pewnością muszą stanowić wyjaśnienie całej tej niezdolności do wszelkich społecznych eksperymentów lub eksplozji, która zawsze charakteryzowała tę senną wioskę, złożoną z bardzo prywatnych domów, zwaną Paryżem. Ale to samo jest prawdą nie tylko o paryżanach, ale i o chłopach, a nawet o innych chłopach należących do tego wielkiego przymierza. Badacze serbskich tradycji twierdzą, że tamtejsza literatura chłopska potępia niewierność małżeńską szczególnym przekleństwem, co być może należycie wyjaśnia, dlaczego ów naród krytykowany jest za swój potulny pacyfizm.
Mówiąc prościej, widać wyraźnie, iż coś jest nie tak w rozumowaniu, że gospodyni domowa to zwykła służąca i pokojówka, a udomowiony mężczyzna to typ łagodny jak pierwiosnek lub konserwatywny jak Primrose League. Dokładnie ci, którzy są konserwatywni w sprawach rodzinnych, są rewolucyjni w sprawach państwowych. Ci, których obwinia się o bigoterię lub burżuazyjne samozadowolenie z małżeńskich konwencji, to tak naprawdę ci sami, których obwinia się za wywrotowość i gwałtowność ich politycznych reform. Nie nastręcza też poważnych trudności znalezienie przyczyny. Po prostu w takim społeczeństwie władza, w swoich stosunkach z rodziną, ma do czynienia z czymś niemal tak trwałym i samo odnawiającym się jak ona sama. Może istnieć ciągła polityka rodziny, tak jak ciągła polityka zagraniczna. W krajach rolniczych rodzina walczy, można by niemal powiedzieć, że walczy gospodarstwo rolne. Nie chodzi mi tylko o zamieszki w okresach złych i wyjątkowych, choć nie jest to sprawa bez znaczenia. Kiedy Irlandki wylewały z okien wrzątek podczas irlandzkich eksmisji, postępowały brutalnie, ale rozsądnie. Było to częścią desperackiej strategii używania prywatnych narzędzi jako publicznej broni. Była to nie tylko wojna na noże, ale niemal na widelce i łyżki. Być może w owym ponurym sensie Parnell powiedział, że czajnik [„kettle”, też nazwisko irlandzkiego polityka] znają w Irlandii w każdym domu (z pewnością powinno tak być po jego późniejszych sukcesach).
W bardziej ogólnym sensie, pewne jest, że kto zadziera z gospodynią domową, będzie się zwijał jak mucha w ukropie. Nie takie jednak fizyczne zmagania mam na myśli, ale nieustanną, pokojową i oddolną presję tysiąca rodzin na strukturę władzy. Do tego niezbędna jest pewna atmosfera obrony i odgrodzenia. Nawet feudalizm słusznie przeczuwał, że każda taka sprawa honoru musi być sprawą rodzinną. Prawdziwie artystyczny był instynkt przedstawiający rodowód na tarczy chroniącej ciało. Wolny chłop ma broń, nawet jeśli nie ma herbu. Nie ma tarczy herbowej, ale ma tarczę. Nie widzę powodu, dla którego w bardziej wolnym i szczęśliwym społeczeństwie niż obecne, a nawet przeszłe, nie miałaby to być tarcza herbowa. Do rodowodu bowiem stosuje się to samo, co do własności; złe jest nie to, że się go ludziom narzuca, ale że się im go odmawia. Zbyt wiele kapitalizmu nie oznacza zbyt wielu kapitalistów, ale zbyt niewielu; arystokracja zaś grzeszy nie tym, że sadzi drzewa genealogiczne, ale że nie sadzi całego ich lasu.
W każdym razie praktyka pokazuje, że obywatel mający rodzinę może przetrzymać oblężenie, nawet ze strony państwa, ponieważ ma kogoś, kto będzie stać przy nim na dobre i na złe - szczególnie na złe. Otóż ci, którzy twierdzą, że państwo może stać się zdolne do posiadania wszystkiego i do zarządzania wszystkim) mogą stale lekceważyć ten argument. Można jednak powiedzieć, z całym szacunkiem, że świat coraz bardziej lekceważy ich samych. Gdybyśmy mogli znaleźć doskonałą maszynę i doskonałego człowieka, który by ją obsługiwał, byłby to dobry argument za socjalizmem państwowym, ale i równie dobry argument za osobistym despotyzmem.
Jednak większość z nas, jak sobie wyobrażam, zgadza się obecnie, że jakaś oddolna społeczna presja, którą nazywamy wolnością, jest niezbędna dla zdrowia państwa. Nie może ona jednak być wywierana przez jednostki, ale tylko przez grupy i tradycje. Grup takich było i jest wiele, na przykład klasztory i gildie. Ale wśród nich jest tylko jedna, która u wszystkich ludzi wywołuje spontaniczną i powszechną inspirację do jej założenia, a jest to rodzina.
Planowałem, że ten artykuł będzie ostatnim z serii przedstawiającej w zarysie elementy tej debaty, ale będę musiał dodać krótkie zakończenie o tym, jak wszystko to pomija się w praktycznych (a raczej niepraktycznych) propozycjach dotyczących rozwodów. W tym miejscu powiem tylko, że są one naznaczone współczesną i chorobliwą słabością polegającą na tym, że zawsze poświęca się normalność na rzecz nienormalności. Tak naprawdę "tyrania, hipokryzja i nuda”, na które się utyskuje, to nie życie rodzinne, ale rozkład życia rodzinnego. Przypadek tej właśnie skargi w sztuce pana Granville- Barkera jest na to sam w sobie dowodem. Przecież w The Voysey lnheritance chodzi właśnie o to, że nie było żadnego spadku rodziny Voyseyów. Jedynym ich spadkiem był wysoce haniebny dług. Oczywiście ich rodzinne uczucia wygasły, kiedy rozpadł się cały ich ideał własności i nieposzkalowanej uczciwości; pomiędzy tymi złodziejami niewiele było miłości, jak i niewiele honoru. Należałoby jeszcze udowodnić. że byliby równie znudzeni. gdyby mieli pozytywne, a nie negatywne dziedzictwo i zajmowali się rolnictwem zamiast oszustwami. Doświadczenie ludzkości wskazuje bowiem inaczej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz